8.04.2015

FREEDOM & PALMS

W tym roku zdecydowałam się na "odjechaną" Wielkanoc. Jako cel mojej podróży wybrałam Alicante, uroczą miejscowość położoną pośrodku wybrzeża Hiszpanii. 


Przyjechałam w połowie Wielkiego Tygodnia i miałam możliwość zobaczyć Wielkanocne procesje. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że w procesji uczestniczyły zarówno starsze kobiety, mężczyźni ale również małe dzieci, które podczas procesji rozdawały cukierki :D. Uczestnicy byli przebrani w dawne, historyczne stroje i przy wtórach bębnów nieśli ogromne ołtarze przystrojone figurami i kwiatami. Każdego wieczoru przemarsz procesji zbierał ogromne tłumy a wzdłuż głównej ulicy ustawione były specjalnie miejsca siedzące dla publiczności. Podczas wielkopiątkowej procesji przy jednym ze stanowisk zasiadła grupa staruszek objadających się zestawem kurczaków z KFC. Wywołało do we pozytywne skojarzenie, że Hiszpanie przeżywają religię nie tak jednowymiarowo jak u nas w Polsce. 



Alicante mimo swoje śródziemnomorskości posiada osobliwy charakter. Naturalne, piaszczyste plaże, błękitne morze otoczone są malowniczymi wzgórzami. Na jednym z takich wzgórz wznosi się Zamek Santa Barbara, udostępniony za darmo dla turystów. Dla mnie jako fotografa był to plenerowy raj. Samo wzgórze i zamek, można było fotografować z każdego miejsca i o każdej porze :)













 Plaża del Postiquet


 Oprócz tej części nadmorskiej ( plaża, promenada, marina ) Alicante posiada historyczne centrum w którym spotkać można było ciekawe budowle np. Santa Maria Basilica, barokowe uliczki czy parki, ogrody.







To co urzekło mnie najbardziej w Alicante to, że wszystko się w tym mieście harmonijnie ze sobą łączy. Nie jest to miasto przerobione pod masowego turystę tzn nie ma w nim wysokich hoteli, neonów, efektów specjalnych i zatłoczonych dyskotek czy kasyn. Za to posiada dużo swoich klimatycznych miejsc, dzięki którym każdego dnia można w ciekawy sposób spędzić czas :)



 port Alicante nocą <3


Kuchnia hiszpańska jest jedną z moich ulubionych. Prawie każda restauracja proponowała tapasy, paelle czy owoce morza, którym nie mogłam się oczywiście oprzeć :)






Spacerując malowniczymi promdenadami, zaułkami, deptakami ani razu nie pożałowałam, że w tym roku nie upiekłam mazurka, nie umyłam okien i nie pomalowałam pisanek;)

PS. Zdjęcia na bloga moich stylizacji robiła moja zdolna niesłychanie MAMA <3. Reszta zdjęć wykonana przeze mnie ;)!

Do zobaczenia za miesiąc w Barcelonie!



2 komentarze:

  1. Pozdrowienia dla zdolnej niesłychanie MAMY! no i dla tego młodego Pana również :):) ja upiekłam sernik, posprzątałam i.. żałuje... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. czy czułki tego stwora są jadalne? wyglądają bleeee.... Kapturowcy z małymi otworkami na oczy z czymś mi się jeszcze kojarzą. Z płonącymi stosami??? czarownicami???

    OdpowiedzUsuń